(…)
Siedlisko salle, zdaniem Farira, mieściło się w grotach powszechnie znanych jako motyle leża. Jedna z gór usiana była jaskiniami jak plaster żółtego, halskiego sera, a każda z wnęk stanowiła idealny ekosystem dla drobnych stworzonek. Ciemne i ciepłe, groty były suche, osłonięte od wiatru i położone dość wysoko, by nie zbłądził w nie przypadkowy wędrowiec. Gdy człowiek już tam docierał, musiał wiedzieć, po co idzie – i gdzie szukać. Jaskinie tworzyły labirynt, w którym łatwo było się zagubić. Chodzili tam więc ci, którzy wiedzieli. Jak Farir.
– I naprawdę uważasz, że dotąd nikt by ich nie znalazł? – spytała Ana z powątpiewaniem. Masywna, do połowy zalesiona góra rosła nad nimi z każdym kolejnym krokiem. Teraz, gdy stanęli tuż przy niej, na początku jednego ze szlaków wiodących ku jaskiniom, najwyższe partie nagich skał ginęły w chmurach.
– Ktoś może i znalazł – zaczął Farir powoli, błądząc wzrokiem po otworach kolejnych jaskiń – ale nikt nie przyniósł – podsumował rzeczowo.
Varrthasir milczała przez dłuższą chwilę.
– To w której? – zapytała wreszcie.
– Nie wiem – stwierdził radośnie Farir.
Jaskiń było zbyt wiele, by mogli obejść wszystkie, ale młody poławiacz zdawał
się nie widzieć żadnego problemu. – Zaczniemy od dołu i zobaczymy. Wykluczyłbym
tylko
te wschodnie, siedlisko barwników było tam tak duże, że raczej…
Nie dokończył.
Ana wciągnęła powietrze gwałtownie.
– Słyszałeś? – spytała półgłosem.
– No. Tak jakby – przytaknął z wahaniem. – Ale to jakieś takie z daleka i niewyraźne, pewnie łoś. Albo inne takie.
– Łoś – Varrthasir prychnęła z niedowierzaniem. – Na pewno. Ty chyba nigdy nie…
– Na thynów, Ana, przesłyszało nam się pewnie. – Chłopak wzruszył ramionami. – Słyszysz coś teraz?
Dziewczyna milczała długo, nasłuchując. Odpowiadała jej jednak leśna cisza i, raz, odległy trel jakiegoś ptactwa. Gdzieś zaszeleściły trącone wiatrem krzewy, jakiś liść skruszył się z suchym trzaskiem pod łapą przechodzącego lisa. Nic nietypowego. Nic, czym należałoby się przejmować.
– Nie – przyznała wreszcie z rezygnacją.
– No właśnie – Farir uśmiechnął się radośnie. – A więc, tak jak mówiłem, należałoby…
Znów nie dane mu było dokończyć. Tym razem jednak żadne z nich nie miało już najmniejszych wątpliwości, że na górze, gdzieś ponad nimi, coś zaskrzeczało – donośnie, z rozdrażnieniem.
– To jakieś żarty. – Farir uniósł brwi w zdumieniu. Zadarł głowę, spoglądając na skryty w chmurach szczyt.
Ana nie odpowiadała, młodemu myśliwemu to jednak nie przeszkadzało.
– Niby mówili, że straszy, ale to przecież… – Urwał, spoglądając na przyjaciółkę. – Co to jest?
Varrthasir uniosła brwi.
– Co? – spytała z niedowierzaniem. – Farir, a skąd ja mam wiedzieć, co to jest? To nie nasze.
Chłopak wiedział, co Ana miała na myśli. Żadne zwierzę w Tamerze nie wydawało takich dźwięków, a był tego pewien, bo jak każdy młody bjortari uczył się rozpoznawać tutejszą zwierzynę. Wszyscy musieli umieć rozeznać się, czy mają do czynienia z niedźwiedziem czy, na przykład, tylko z rannym koziorożcem. Od tego zależało przetrwanie.
– To jednak nie brzmi jak duchy – stwierdziła wreszcie Ana. Myśliwi mogli sobie twierdzić, że tu straszy, Varrthasir jednak nie była przesądna i nie wierzyła w te wszystkie nadnaturalne historie.
– Nie – przytaknął Farir powoli. – Może lahata?- Mityczny stwór z legend południa miał być pół kobietą, pół sową, przeklętą z bliżej niesprecyzowanego powodu. Lahata miała krążyć nad obozowiskami i doprowadzać ludzi do szaleństwa, wabiąc ich do siebie swymi krzykami. – To mogłaby być ona, nie? Krzyczy i woła, więc…
Ana prychnęła z niedowierzaniem.
– Nie ma czegoś takiego, jak lahata. A nawet, gdyby była, to ona też nie jest stąd. Siedziałaby na południu, bo czego miałaby szukać w naszych górach?
Farir w zadumie pokiwał głową, nie starając się już na każdym kroku negować słów dziewczyny.
– Myślę – powiedział wreszcie. – Myślę, że musimy to sprawdzić, bo… – Zająknął się. – Białe.
Białe. Dużo białego. Teraz też to widziała. Ana nie kryła zaskoczenia. Jakieś kłębki i skrawki wznosiły się na łagodnym wietrze, wirując ponad lasem i tańcząc przy skalnych ścianach. Nie wiedziała, co to było, z tej odległości nie mogła dostrzec, ale…
Gdy jeden kłębek sfrunął nieco niżej, zniesiony nagłą zmianą wiatru, Varrthasir podciągnęła się kawałek na skalnej ścianie, by go złapać. Zeskoczyła z powrotem, kurczowo ściskając miękką zdobycz w dłoni.
– Pióro – rzuciła, przez dłuższą chwilę wpatrując się w znalezisko z niedowierzaniem.
– Co? Pokaż. – Farir pochylił się nad dziewczyną, niemal wtykając nos w jej zaciśniętą dłoń. Wciągnął powietrze gwałtownie, z komicznym świstem. – O kurwa.
– No – przytaknęła Ana chmurnie. – Białe pióro. Nic u nas nie ma białych piór.
Milczeli przez dłuższą chwilę. Wreszcie Farir wyprostował się i spojrzał na Varrthasir uważnie. Dziewczyna powoli skinęła głową.
Obydwoje wiedzieli. Teraz już na pewno musieli to sprawdzić.
(…)
Przeczytaj całość!
No Comment