(…)
Tropił niedźwiedzia cztery dni. Opuszczał Asundgran, klanową osadę, o świcie i wracał tuż po zmierzchu, brudny od pyłu i błota zalegającego na górskich ścieżkach. We włosach nierzadko miał wplątane igły, a suche liście z uporem czepiały się jego myśliwskiego stroju. Robota tropiciela nie była łatwa ani, szczerze mówiąc, tak przyjemna jak próbowało się przedstawiać ją w opowieściach. Była brudna i wielokrotnie niewdzięczna,
bo natura miała to do siebie, że czasem po prostu nie chciała współpracować. Teraz jednak, kucając na skale i spoglądając ze wzgórza na górę brązowego futra buszującego na polanie poniżej, Brodhirst wiedział, skąd brały się te wszystkie piękne historie. Chodziło o satysfakcję. Nie było większej niż ta, gdy twój wysiłek przynosił wreszcie wymierne efekty.
Renn wiedział, że po zakończeniu polowania, on sam będzie usatysfakcjonowany bardziej niż ktokolwiek inny.
Plan miał prosty. Wymagał wprawdzie
odwagi, ale tego akurat mężczyźnie nigdy nie brakowało. Poza tym nie uważał, by
tak naprawdę bardzo ryzykował. Gyrdiry nie były aż tak straszne, jak się
mówiło. Te wszystkie historie o niedźwiedziach rozszarpujących nieszczęsnych
podróżnych, co to nieopatrznie zboczyli ze szlaku tam, gdzie nie trzeba – Renn
wiedział, że to może się zdarzyć, ale wiedział też, że zdarza się niezwykle
rzadko. Takimi opowieściami straszy się dzieci, by zakorzenić im respekt do
Pasm Euxaniru, ale on był już wystarczająco dorosły, by wiedzieć, że to tak nie
wygląda. Nie do końca. Że wystarczy odrobina rozsądku, by poradzić sobie
w surowych górach i nie stracić przy tym, na przykład, kończyny. Tak myślał.
Brodhirst był rozsądny. Przynajmniej trochę. Był też odważny. W tej chwili potrzebował i jednego, i drugiego.
Odetchnął głęboko i wyprostował się z leniwym uśmiechem. Już wcześniej dostrzegł całkiem wygodne zejście w dół, którym teraz bez wahania ruszył po zboczu wzgórza, przytrzymując się skalnej ściany sąsiedniego szczytu. Kilka kamyków potoczyło się spod jego stóp, obijając się od zmarzniętej ziemi i turlając aż na polanę, zwracając uwagę gyrdira. Renn nie przejmował się tym jednak. Przecież i tak chciał zainteresować zwierzę.
Gdy od niedźwiedzia dzieliło go jeszcze kilka ostatnich kroków, mężczyzna zsunął z ramienia myśliwski worek i, poluzowując grube wiązania, pogrzebał w nim chwilę. Gdy ponownie wyciągnął rękę z plecaka, trzymał w niej kawał surowego, koziego mięsa, zmrożonego trochę, ale wciąż świeżego.
Niedźwiedź powęszył wyraźnie, obracając masywne cielsko w kierunku Renna i zadzierając łeb nieco ku górze. Pochrząkując gardłowo, ryknął krótko, jakby pytająco i na moment uniósł się na dwie łapy, nie do końca pewien, czy to już dobry moment, by spróbować wyrwać mięso dla siebie.
Spoglądając na zwierzę przez kilka chwil, mężczyzna musiał przyznać, że to może jednak nie do końca bajki. Że Ylvor, kaleki myśliwy klanu, może rzeczywiście stracił rękę, gdy podczas polowania nieopatrznie natknął się na niedźwiedzią gawrę. I że Svenna, teraz już studwudziestoletnia, a niegdyś – niemal bogini łowów – że może naprawdę spotkała kiedyś bestię, gigantycznego gyrdira o ślepiach jasnych jak słońce, i że może walczyła z nim, wynosząc z walki znaczne rany i złamany kieł drapieżnika. Może to nie tylko opowieści, które wspomina się przy ogniskach, nie pamiętając już, jak było naprawdę. Może nie.
Z drugiej strony jednak…
Brodhirst uśmiechnął się szeroko.
– Mówiłem – mruknął przekornie z zadowoleniem, dając spokój rozważaniom i lekką ręką spychając historie tam, gdzie ich miejsce – w sferę wyobraźni i przerysowanych wspomnień. Nie zamierzał się zanadto przejmować. Nie zamierzał się bać opowieści, dopóki te nie zaczną dziać się na jego oczach. Zlęknie się, gdy to jemu zacznie grozić utrata ręki.
Gyrdir ponownie opadł na szerokie łapy i zakołysał się lekko.
– Mówiłem, że nie jesteście wcale takie straszne – powtórzył Brodhirst beztrosko, chwytając pewniej zimny kawał mięsa.
Niedźwiedź zawarczał nisko, chrapliwie, świdrując Renna małymi, czarnymi oczkami. Wreszcie ruszył, najpierw powoli, ociężale, potem zaś truchtem. Zwały tłuszczu podskakiwały i falowały komicznie, gdy zwierzę przyspieszyło kroku.
Renn uśmiechał się z rozbawieniem.
(…)
Przeczytaj całość!
No Comment