(…)
Posilili się u stóp Gollavy, rozmawiając głośniej niż wypadało wśród surowych szczytów Euxaniru. Szybko zapomnieli o ostrożności i choć Regwald rozglądał się czasem, przesuwając po pobliskich skałach uważnym spojrzeniem, to nawet on stał się zbyt pewnym, zbyt przekonanym o swym bezpieczeństwie.
Euxanir zaś bezpieczny nie był i niewiele wybaczał.
Najpierw poczuli na sobie czyjś wzrok. Niski, gardłowy pomruk przyszedł później, podobnie jak charakterystyczna woń gęstej, wilgotnej sierści. Beztroska rozmowa urwała się w połowie, gdy mężczyźni w jednej chwili uzmysłowili sobie, jak wiele błędów zdążyli popełnić przez ostatnie godziny.
Thekkir odetchnął powoli. Czuł miejsce, na którym spoczywało drapieżne spojrzenie, jeden punkt na wysokości mostka, świerzbiący teraz i kłujący pod podróżnymi skórami. Zerkając kątem oka na Regwalda, Aheidvahl wiedział, że jego przyjaciel czuje dokładnie to samo. Byli obserwowani. Byli… Cóż, wychodziło na to, że ofiarami. Tylko jedno zwierzę patrzyło w ten sposób. Tylko jeden gatunek był tak śmiały, by nie uciekać przed bjortari.
– Poluje – wymamrotał Thekkir, jakby faktycznie spuszczenie z tonu mogło im pomóc. Nie mogło. Gharra była zbyt blisko, by mogli się jeszcze przed nią ukryć.
– Poluje – powtórzył Aheidvahl i zacisnął zęby, gdy Regwald znów nic nie odpowiedział. Odruchowo sięgnął do toporka zawieszonego przy pasie, ale Unn pokręcił głową.
– Zostaw – zaprotestował stanowczo. Nie mówił głośniej niż szeptem, w jego głosie wybrzmiewała jednak tłumiona siła. – Zostaw, Thekkir.
Szli dalej. Uważne, zimne spojrzenie wwiercało się pomiędzy spięte mięśnie.
Regwald zatrzymał się nagle. Kładąc dłoń na ramieniu Aheidvahla, ścisnął go lekko i ruchem głowy wskazał ku górom.
Thekkir gwałtownie wciągnął powietrze.
– Malavel – wyszeptał z namaszczeniem woj. – Pani Zim.
Unn przygryzł wnętrze policzka, niepewnie spoglądając na wielkiego, szablozębnego kota.
Wydawało się, że gharra na nich czekała. Większa od większości swych pobratymców, o białej, charakterystycznie pozbawionej cętek sierści, Malavel spoglądała na nich uważnie. W różnokolorowych ślepiach – jednym jasnobłękitnym, drugim barwy ciemnego drewna – kryła się inteligencja i pamięć wielu, wielu lat. Niesamowicie waleczna i przebiegła, dumna kocica była pierwszą spośród gharra Gollavy. Miała być duchem opiekuńczym Klanu Gharra, ich totemem i patronką.
– Ona nie… – Thekkir zawahał się. – Nigdy nie walczyła. Nie z nami.
Regwald uśmiechnął się przelotnie.
– Nie – stwierdził z przekonaniem. – Malavel jest nasza… – Urwał, potrząsnął głową. – My jesteśmy jej.
Powoli ruszyli dalej. Gdy posuwali się wąskim szlakiem, Pani Zim śledziła każdy ich krok, kołysząc leniwie długim, puszystym ogonem.
(…)
Przeczytaj całość!
No Comment