(…)
Zamieć nadeszła nagle i uderzyła w Euxanir z siłą, której nie obserwowano od kilku dekad. W jednej chwili pogodne, wczesnozimowe niebo w ciągu kilku minut zasnuło się ciężkimi, szarymi chmurami a wszystko jak okiem sięgnąć spowiły gęste tumany śniegu. Widoczność nagle ograniczyła się do długości wyciągniętej ręki, a powietrze, dotąd przyjemnie rześkie, nagle zaczęło drażnić suchością silnego mrozu. Kolejne dni nie przyniosły poprawy. Gwałtowny wicher wył wśród gór bez ustanku, a przez szarą masę chmur nie przedzierał się choćby jeden promień cieplejszego słońca. Po czterech dniach pojawiły się pierwsze ofiary zamieci – tuż przed bramami Niddkari znaleziono skostniałe z zimna ciało samotnego wędrowca, nie wrócili też dwaj myśliwi i jeden z klanowych poławiaczy.
– To gladrok – zaczęto mówić, przywołując nazwę burzy śnieżnej, która według legend miała na długie lata skuć Euxanir lodem po tym, jak bjortari odwrócili się od czczonych dotąd duchów. – To wyją upiory gór.
Co mądrzejsi uśmiechali się tylko pobłażliwie, wiedząc, że zamieć, choć silniejsza niż ostatnio obserwowane, nie jest niczym niezwykłym o tej porze roku. Tych, którzy wierzyli w gladrok było jednak wielu i wszyscy oni rychło zaczęli spoglądać z lękiem na Fitse.
Zaraz po unaroku albinosa zaczęto mówić, że jest ono głosem gór, bo było tak ciche jak otaczające Niddkari skały i tak jak one niewzruszone. Potem zaczęto dostrzegać w nim szamana, jednego z tych, którzy wymarli przed wieluset laty, a którzy po mieli być samym Euxanirem. Dopatrywano się w Fitse pierwotnej dzikości i siły kontrastującej z filigranową sylwetką, a w ni to chłopięcych, ni dziewczęcych rysach szukano podobieństw do przedstawień duchów gór. Wreszcie, kiedy dostrzeżono jak zimna i blada jest jego skóra, zaczęto mówić, że w jego żyłach płyną stopione śniegi, a ono samo ma władzę nad lodem, najbardziej przerażającym z żywiołów.
Gdy zamieć zapanowała nad szczytami Euxaniru, heidr wezwał Fitse do siebie, po raz pierwszy od czasu narodzin dziecka spoglądając wprost na nie, a nie gdzieś obok.
– Będziemy umierać, Fitse – powiedział heidr, powoli, starannie dobierając słowa. Uważne spojrzenie spoczywające na albinosie było ciężkie, ponure i pełne namysłu. – Będziemy umierać powoli z zimna, gdy lód wypełni nasze płuca, i z głodu, gdy skończą się zapasy – kontynuował Hlokkseid, a Fitse wiedziało, do czego zmierza mężczyzna. – Trzeba przebłagać duchy gór. Trzeba je przebłagać nim będzie za późno.
– Dlaczego nie rytualiści? – zapytało miękko. – Dlaczego oni nie przebłagają duchów?
– Bo to nie są ich duchy. Nigdy nie były i nigdy ich nie posłuchają. One są… – heidr zawahał się. Spojrzenie spoczywające na chłopcu stwardniało od uporu i determinacji przewodnika. – Nie posłuchają rytualistów, ale posłuchają ciebie. Twoje imię brzmi Lód – stwierdził Girnir, a Fitse skrzywiło się. Nie posiadało nawet połowy zdolności, które mu przypisywano, ale zabobonny klan wiedział swoje.
Milczało przez długą chwilę, odruchowo spoglądając na ojca. Ten przyszedł z nim, bo Fitse rzadko kiedy poruszało się po mieście samo. Teraz, stosownie wycofany, spoglądał na dziecko z uwagą. Na niezadane pytanie uśmiechnął się smutno.
– Może – zaczął niepewnie. – Może rzeczywiście powinieneś spróbować.
Fitse nigdy nie zapomniało smaku zdrady i samotności, mdlącej goryczy, przez którą każdy kolejny oddech bolał coraz bardziej.
– Pójdę – powiedziało cicho, wsłuchując się w wycie zamieci szalejącej za ścianami Chaty heidra.
Girnir Hlokkseid skinął głową, usatysfakcjonowany. Ojciec nie odezwał się, kiedy w milczeniu wracali do domu, by Fitse mogło się przygotować.
Miało trzynaście lat, a lęki całego klanu spoczęły na jego drobnych barkach.
(…)
Przeczytaj całość!
No Comment